Czy Podgorica naprawdę jest brzydka? Przewodnik po Mieście Tysiąca Aptek

Czy warto jechać do Podgoricy? Szpetota stolicy Czarnogóry jest wręcz legendarna – postanowiłam  więc sprawdzić na własną rękę. To jedno. A drugie? 5 euro za bilet lotniczy z Berlina – wiedziałam, że nie mam wyboru.  Co robić w Podgoricy i dlaczego warto, choć momentami faktycznie bywa paskudnie? I czemu się ludzie tak bulwersują tym biednym, małym miastem?

Historia pewnego bulwersu

„Totalna dziura, bród, smód i ubóstwo (…) nawet mieszkańcy kompletnie je odrzucili” – tak australijski podróżnik pisze na swoim blogu. Ten popularny wpis o Podgoricy jest jednak wredny i ogólnikowy. Nie chciałabym poznać autora na żywo. Tym bardziej, że w jego złości pobrzmiewa coś, co drażni mnie najbardziej. Ukryte założenie:  Bałkany istnieją po to, by widoczkami cieszyć zachodniego turystę. To tak, jakby te biedne Bałkany miały być obowiązek być ładne, i to od góry do dołu, i to w każdym szczególe, powstały przecież po to, by radować oko. Turkusowe zatoczki, stare fortece, malownicze góry. Ludzie mieszkają tam tylko po to, by wynajmować pokoje latem, by sprzedawać kolorowe magnesy z napisem „Hvar”. Ewentualnie – do tego jeszcze wrócimy! – by efektownie się narkotyzować. I nagle – nie ma. Jak śmie ta krnąbrna Podgorica być zwykłym, prowincjonalnym miastem!

Ale, ale, czy Australijczyk ma rację? Czy rację mają Polacy, którzy mówią, że w stolicy Czarnogóry „nic nie ma”. Że nie ma po co tam jechać? Przybyłam, zobaczyłam i mówię: na dwoje babka wróżyła. Dlaczego? Zaraz zobaczycie.

Gdzie są te brzydkie momenty?

To pewne – Podgorica ma swoje brzydkie momenty. Inaczej niż zwykle, najbrzydsze są te zabytkowe. Osmańska wieża zegarowa – nuda i budki z kebabem. Najbardziej boli kompleks cerkiewny (Saborni hram Hristovog Vaskresenja). Tak polecano mi go w hostelu, że aż zrobiłam sobie długi spacer.  Na miejscu – dziwaczne połączenie. Świątyni z parkingiem, śmietniskiem i apartamentowcami. Dlatego też zdecydowanie warto! W Polsce mamy tyle radochy po „Wannie z kolumnadą”, szpetotę tropimy skrupulatnie, szpetotą się delektujemy, a jednak – czasami trzeba poszukać. A Podgorica podaje nam na talerzu. Mnie widok cerkwi tak zahipnotyzował, że zapomniałam nawet wejść do środka.

Kolejna perełka –stare miasto. Zrobiłam rezerwację w najlepszym hostelu w mieście, patrzę, o, świetnie, stare miasto, to świetnie, będą ładne widoczki. Same dobre recenzje, blisko ścisłego centrum. I fajnie, jedziemy z lotniska, witamy na Bałkanach… gdy nagle taksówkarz wjeżdża pomiędzy baraki. Rozwalające się kamienice. I trochę willowo, a trochę mroczne slumsy. Coś mi się musiało pomylić, myślę. A nie. Niechlujnie sklejona, niska zabudowa, to właśnie jest stare miasto. Naprawdę. Nie polecam.

To co zobaczyć w Podgoricy?

Widzicie więc – cerkiew i „starówka” mogą odstraszyć. Dla zabytków do Podgoricy nie ma po co jechać, chyba, że zwiedzimy okoliczne monastyry. Albo zrobimy z niej bazę wypadową w góry – skoro zimą było tam tak pięknie, wyobrażam sobie, jak te widoki muszą wyglądać latem! Więc jednak – nie liczcie na zabytki, druga wojna światowa zmiotła je skutecznie. Podgoricę bombardowano kilkadziesiąt razy. Nie będzie klasycznie historyczna. Dlaczego więc jednak warto?

Bo reszta miasta to miła, kojąca moderna. Skąpana w zieleni, spokojna. Szczególnie Novi Grad – nowe miasto. Fakt, że za wiele nie ma do zwiedzenia, był dla mnie zaletą – mogłam do woli pić kawę lub spacerować po ładnym parku nad rzeką. Socrealistyczne detale, małe rzeźby na skwerach i nawet trochę street artu. Do tego sieć supermarketów o nazwie „Franca”. Tak, bujanie się po tym mieście sprawiło mi sporo przyjemności.

Tym bardziej, że większość moderny z ładnego piaskowca, mamy na przykład ciekawe „serowe” balkony z podziurkowanym frontem. Polecam płaskorzeźbę na budynku głównej poczty (przebudzenie kobiecej seksualności!). Nieopodal – kolejny ładny park i kilka starych neonów. Mnie wzruszył napis „Podgoriczanka” – na starym domu handlowym w centrum. Klasyczne centra handlowe zdążyły już się rozpanoszyć, ale „Podgoriczanka” jeszcze dzielnie stoi. Zwróćcie też uwagę na to, jak pomyślana jest główna arteria (Slobode). Witryny sklepowe znajdują się pod dyskretnym daszkiem – chodzimy więc niby po dworze, a jednak chronieni przed deszczem.

Co jeszcze? To miasto tysiąca aptek i rozczulającej tandetki. Te bardzo brzydkie fragmenty mają swój wielki urok – i cenię je bardziej, niż malownicze panoramy w Kotorze czy historyczne mury Dubrovnika. Rozczulają. I z Podgoricy mam dobre wspomnienia, tym bardziej, że dobrze się tam bawiłam, choć zostałam na dłużej zupełnie przypadkiem. I dzięki temu wzięłam udział w antyrządowych protestach (o których pisałam tutaj na Instagramie).

 Gdzie zjeść w Podgoricy?

To najważniejsze pytanie. Strefa gastronomiczna rozciąga się przy Placu Republiki (Trg Republike, skrzyżowa Bokeska i Njegoseva). Przyjemnie siedzi się też w Forum przy głównym placu. Zwłaszcza w ogródku, bo wewnątrz, jak prawie wszędzie na Bałkanach, można palić. Zdziwiło mnie, jak bardzo mi to przeszkadza, odkąd na dobre rzuciłam. Co kulinarnie? Polecam The Republic of Good Food, przepyszne, ciekawe potrawy, uczta dla wegetarian! Dobre pieczywo można łatwo znaleźć w licznych piekarniach („Pekarnia”). Najlepiej wspominam miejsce, którego nazwy nie mogę odszukać w sieci – przy Placu Republiki wchodzimy jak do Culture Club Tarantino, ale na pięterko. Nie znam nazwy, bo w popłochu wpadłam tam przypadkiem z samego rana, mając godzinę do odjazdu busa, a także – ochotę na porządne śniadanie. O ósmej w niedzielę nie miałam wielkiego wyboru, trafiłam jednak najlepiej.

Minimalistyczny, elegancki wystrój, przytulnie, dobra obsługa. I z okna widok na tę część Podgoricy, która przypomina ślicznotkę Lublanę, a nie, dajmy na to, jakieś niedomyte Saloniki. Ten plac jest taki domowy, to nie Włochy, to nie Jugosławia. To swojskie Austro-Węgry, bardzo domowo. Pijąc świeżo wyciskany sok i jedząc owsiankę w zestawie za pięć euro, wyglądając przez okno na budzącą się wiosnę, czułam się jak królowa.

 

Czy w Podgoricy jest bezpiecznie?

Wróćmy na chwilę do Australijczyka. Nie tylko czuł się źle w Podgoricy – on czuł się w niej zagrożony! Niebezpieczeństwo na każdym kroku: ci ludzie, ta wielka płyta! Zupełnie, jakby nie wiedział, z czym się je post-socjalizm. On delektuje się zresztą okolicami dworca. Faktycznie dość brudne, ale bez przesady. U niego natomiast jest „Podgorica w ruinie”. Pod dworcem – a jakże! – też chłopak, który wącha klej.

Kwestia transportu faktycznie jest problematyczna – nie uświadczymy publicznego autobusu z lotniska, trudno też podróżować w tym regionie koleją. Dworzec autobusowy daje jednak radę – przynajmniej na tyle, na ile, powiedzmy, jego odpowiednik w Zagrzebiu. Bryła dość brudna, w szmatach reklamowych. Żeby się nią zachwycić, faktycznie trzeba się nieźle naćpać. Jednak  przywoływanie takich scen to dla mnie klasyczne kręcenie dramy.

Jak moje doświadczenie? Na dworcu znalazłam nawet napis, by gasić silnik w trakcie postoju. Praktycznie i ekologicznie. A w poczekalni zaledwie kilka osób aplikowało dożylnie heroinę… żartuję. Było spoko. Jedyną porządną dramę zrobił po angielsku turysta, dla którego nie starczyło miejsc w minibusie. To było ćpanie krzywdy! Obserwowałam je ze spokojem, wdzięczna, że trasa Katowice-Cieszyn w porę nauczyła mnie życia. Po tym, jak w Bus Brothers upychali ludzi „na stojaka”, nic co ludzkie nie jest mi obce. Pozdrawiam tego przewoźnika!

A Podgorica? Widzicie sami, że miła, jest dobra na dzień-dwa. Moim zdaniem warto właśnie dlatego, że jest zupełnie inaczej. Bałkany bez słodkich widoczków (no, prawie, bo panorama z mostu robi wrażenie!). Nie wierzcie tym, którzy piszą, że jest wstrętnie, że brzydko, że niczego nie ma. Oni po prostu nie znaleźli niczego dla siebie. Ze mną było inaczej.

Post Author: Gocha Pawlak

Zawodowo zajmuję się psychologią, w wolnym czasie - zdjęciami i kinem. Tutaj piszę o tym, co polecam - kulturalnie i turystycznie.